kamera on-line

Świadectwa » Rok 2008 i starsze » Pogrzeb Jana Pawła II - świadectwo Sylwii

 

Świadectwo Sylwii -  pogrzeb Jana Pawła II

Płynące z Watykanu informacje o ciężkim stanie zdrowia Ojca Świętego wprowadziły mnie w nastrój zadumy, smutku i modlitwy. Ponieważ komunikaty medyczne przypominały informacje, jakich udzielali mi lekarze podczas ostatniego pobytu mojej mamy w szpitalu, przeżywałam je bardzo boleśnie. Nie chciałam dopuszczać do siebie myśli, że rozpoczęło się umieranie Ojca Świętego, ale komunikaty coraz wyraźniej to sugerowały. Chyba jak każdy miałam nadzieję, że może stan zdrowia Jana Pawła II poprawi się, jednak najbardziej chciałam i modliłam się o to, by Ojciec Święty nie cierpiał.

2 kwietnia 2005 ok. godziny 22.00 w telewizji usłyszałam, że Ojciec Święty zakończył swoje życie doczesne o godz. 21.37 – zewsząd rozległ się dźwięk dzwonów i syren. Chciałam iść do kościoła, aby pomodlić się przed ołtarzem za Jana Pawła II – modlitwa w domu nie wydawała mi się w tych okolicznościach wystarczająca. Jednakże mój kościół parafialny był  zamknięty – po odczekaniu kilkunastu minut pojechałam do kościoła na os. Karpackie. W nim właśnie rozpoczęła się msza za Ojca Świętego. Odprawiało ją kilku księży, do mszy służyło ok. 10 ministrantów, przy ołtarzu ustawiony był obraz Jana Pawła II przepasany czarną szarfą, a kościół był wypełniony wiernymi. Ta msza była bardzo uroczysta i wyjątkowa, a po jej zakończeniu ludzie długo i w milczeniu modlili się. Właśnie po zakończeniu mszy, jeszcze w kościele zaczęłam myśleć o wyjeździe na pogrzeb Ojca Świętego.

Następnego dnia próbowałam zebrać jak najwięcej informacji o uroczystościach pogrzebowych Jana Pawła II i możliwościach dotarcia na nie. Informacje w mediach i internecie zmieniały się niemal z godziny na godzinę. Straszono m.in. tłumami pielgrzymów, którzy już są w Rzymie i kolejnymi, które tam dotrą. Jednakże w ostatecznym podjęciu decyzji o wyjeździe pomogła mi wypowiedź p. Pałasińskiego – korespondenta TVN z Rzymu. Powiedział on „ ... cóż proszę państwa, są tłumy, nie wiadomo co będzie, ale przyjeżdżajcie, przyjeżdżajcie...”. Teraz pozostawała kwestia dotarcia do Rzymu. Po kilkugodzinnych, bezskutecznych poszukiwaniach połączeń do Rzymu przez internet (była niedziela 3 kwietnia) postanowiłam, że następnego dnia udam się do kościoła na Karpackie (parafia Jezusa Chrystusa Odkupiciela Człowieka) – pomyślałam, że skoro spontanicznie tyle osób zebrało się w nocy na mszy to na pewno będzie ktoś, kto będzie chciał jechać na pogrzeb Ojca Świętego. Myślałam wtedy o wyjeździe własnym samochodem i chciałam znaleźć kogoś kto był wcześniej w Rzymie i chciałby jechać, a nie ma czym.

Na miejscu okazało się, że proboszcz w/w parafii ks. Jerzy Fryczowski organizuje pielgrzymkę autokarową na uroczystości pogrzebowe Ojca Świętego. Bez wahania zapisałam się na nią, a po powrocie do domu okazało się, że również mój mąż zdecydował się na wyjazd. I tak w środę rano (6 kwietnia) mieliśmy wyruszyć w kierunku Watykanu. Napływające we wtorek doniesienia w mediach o: milionowych tłumach, kilkudziesięciokilometrowych korkach przed Rzymem, rosnących w gigantycznym tempie cenach ect. sprawiły, że zaczęłam się wahać co do sensu wyjazdu. Obawiałam się, że utkniemy w korku na autostradzie i nie dość, że nie będziemy uczestniczyć w pogrzebie to nawet nie będziemy go mogli obejrzeć w TV. Ostatecznie z myślą „że jeśli spróbuję, to może się uda, a jeśli nie spróbuję to na pewno się nie uda” wyruszyłam - jak się później okazało na najważniejszą pielgrzymkę w moim życiu.

W autokarze ks. Jerzy Fryczowski przedstawił program pielgrzymki, naszego „pielgrzymkowego” księdza Alojzego Wencepel, panią przewodnik itd. Uczestnikami byli przeróżni ludzie; z różnych parafii, różnych grup zawodowych i społecznych, i w różnych wieku. Jedyne co nas na początku łączyło, to chęć uczestniczenia w pogrzebie Jana Pawła II.

Już w pierwszym dniu podróży ks. Alojzy nawiązał dobry kontakt ze wszystkimi uczestnikami pielgrzymki i pomógł znaleźć „wspólny język” tak różnorodnej grupie osób. Tematem wielu rozmów był Jan Paweł II, nasze osobiste przeżycia z nim związane itp. Po pierwszym noclegu we Włoszech, przed dalszą podróżą odbyła się nasza pierwsza „msza polowa”. Pozostanie ona na długo w mojej pamięci, gdyż po raz pierwszy w życiu uczestniczyłam we mszy odprawianej w hotelowym holu. Następnie udaliśmy się w dalszą drogę w kierunku Rzymu. W godzinach popołudniowych dotarliśmy do Asyżu, gdzie zwiedziliśmy dwie bazyliki – jedną w górnym, a drugą w dolnym Asyżu. Z uwagi na okoliczności naszej pielgrzymki chciałabym w tym miejscu wspomnieć, że to właśnie w Asyżu w 1986r. na zaproszenie Jan Paweł II wspólnie modlili się duchowni największych religii świata. Wydarzenie to upamiętnia znajdująca się przy wejściu do dolnej bazyliki tablica.

W tym dniu naszej pielgrzymki tj.7 kwietnia 2005 mieliśmy zaplanowany nocleg w okolicach Asyżu. Jednak z uwagi na informacje o trudnościach w dotarciu do Rzymu, tłumach pielgrzymów, kończących się zapasach wody w Rzymie itp. zrezygnowaliśmy z noclegu i jechaliśmy do Rzymu. Miałam nadzieję, że nie utkniemy w korku przed Rzymem, że uda nam się dotrzeć na obrzeża Rzymu i stanąć przy jakimś telebimie, a po ciuchu marzyłam żeby dostać się do centrum Rzymu (może metrem, może pieszo). W odległości 70km od Rzymu zaczęłam wypatrywać korków na autostradzie, kilometry mijały a korków ani śladu. I tak dojechaliśmy pod stadion Olimpico. Ku mojemu zaskoczeniu było tam wielu wolontariuszy służących pomocą i rozdających wodę, punktów informacyjnych, czystych toalet, a nieopodal podstawione darmowe autobusy miejskie dowożące pielgrzymów do centrum Rzymu. Wydawało mi się, że to co się dzieje jest snem – mieliśmy stać w korku, a jesteśmy w centrum Rzymu nieopodal Watykanu. Pani przewodnik dowiedziała się, którędy najprawdopodobniej będą wpuszczać pielgrzymów na via della Conciliazione i udaliśmy się tam całą grupą. Stanęliśmy przed bramkami przy łukach nieopodal budynku carabinieros. Gdy tam dotarliśmy było ok. 2-giej w nocy. Obok nas byli inni polscy pielgrzymi, ale byli także Anglicy, Hiszpanie, Włosi. Niemalże z minuty na minutę tłum był coraz większy – wszyscy mieli nadzieję dostać się na via della Conciliazione. Włoscy carabinieros stojący przed bramkami co jakiś czas podawali wodę i uspakajali, że o godz. 6.00 bramki zostaną otwarte. I tak też się stało – po godz. 6.00 zaczęli falami wpuszczać ludzi na via della Conciliazione. Ponieważ nie byliśmy pewni, czy wszyscy zostaną wpuszczeni nasza grupa pielgrzymkowa rozpadła się na małe grupki – kto przeszedł przez bramki szedł dalej.

W efekcie wraz z mężem byłam w kilkuosobowej grupie, która wraz z ks. Alojzym przekroczyła bramki i dotarła do via della Conciliazione. Kilka osób ustawiła się przy jednym z telebimów, a ks. Alojzy postanowił iść dalej, więc ruszyliśmy za nim. I tak dotarliśmy przed jeden z pierwszych telebimów. Wokół nas byli Słowacy, Francuzi, Niemcy, Hiszpanie, Filipińczycy, Litwinki, Amerykanie polskiego pochodzenie oraz ludzie z flagami państw, które widziałam po raz pierwszy. Duże wrażenie zrobiła na mnie młodzież, która skandowała „VIVA PAPA”, „GIOVANI PAULO” – odniosłam wrażenie, że ci młodzi ludzie nie mają żadnych wątpliwości co do tego, że Ojciec Święty jest wśród nas i uśmiecha się do nas. W międzyczasie ks. Alojzy rozmawiał z stojącymi obok nas Niemcami, Litwinkami, Amerykanką. My w tym czasie usiedliśmy na karimacie, gdyż do rozpoczęcia mszy zostało jeszcze kilka godzin. Podziwiałam witalność ks. Alojzego, mimo iż zrobiliśmy mu miejsce na karimacie, a zaprzyjaźnieni Niemcy dali mu koc - siedział przez ok. 10 min. po czym wstał i rozmawiał z kolejnymi pielgrzymami.

Zbliżała się godz. 10.00 – na telebimach pokazywano wchodzący oficjeli – jednych tłum przyjął krótkimi brawami, innych gwizdami. Jednak to, co wydarzyło się przy wnoszeniu trumny z ciałem Ojca Świętego na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Rozległy się oklaski – zaczęli bodajże Włosi lub Hiszpanie, a po chwili cały tłum na stojąco oklaskiwał Ojca Świętego i trwało to bardzo długo. Niestety nie potrafię opisać tej atmosfery i tych emocji, które tam były – jest to czymś, co pozostanie w moim sercu na zawsze, ale nie da się tego opowiedzieć słowami. Kolejne chwile wzruszenie, to te gdy wiatr przewracał karty Ewangelii na skromnej, prostej trumnie Ojca Świętego. I tak rozpoczęła się msza święta. Niestety prawie nic nie rozumiałam z wypowiadanych słów, ale gesty i atmosfera dostarczyły wielu innych emocji.

W trakcie mszy potrzeby fizjologiczne zmusiły mnie do wyjścia z tłumu. Trochę obawiałam się reakcji ks. Alojzego, że „kręcę się” podczas Mszy Świętej, ale nie było rady. Wraz z mężem wyszliśmy z tłumu i ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że im bliżej pl. Św. Piotra, tym tłok jest mniejszy. Mąż poszedł sprawdzić, czy wpuszczają zwykłych ludzi na pl. Św. Piotra, a ja wróciłam po ks. Alojzego. Początkowo machnął mi ręką, że zostaje na swoim miejscu. Miałam mieszane uczucia, czy podejść do niego i wyciągnąć go z tłumu – przeszkadzając tym samym w uczestnictwie we mszy, czy zostawić go samego i iść na pl. Św. Piotra, czy zostać razem z nim. Ostatecznie stwierdziłam, że raz kozia śmierć, najwyżej mnie „przechrzci”..... . To co działo się potem jest niedopisania i niewiarygodne. Bez trudu dotarliśmy na pl. Św. Piotra. Przy wejściu na plac chciałam zrobić zdjęcie, ks. Alojzy zgodził się, ale powiedział coś w stylu :„dobra jeszcze to jedno zdjęcie i koniec - jest msza”. Gdy znaleźliśmy się na pl. Św. Piotra i na własne oczy mogłam wszystko zobaczyć, a na własne uszy usłyszeć, pomimo, iż była to msza żałobna poczułam wielką radość, że jestem w tym miejscu, a całe zmęczenie minęło – tak jakbym dostała zastrzyk dużej dawki energii. Ale to był dopiero początek wrażeń z pl. Św. Piotra.

Ponieważ ks. Alojzy ubrany był w białą albę, a na ramionach miał fioletową stułę wyróżniał się z tłumu. Zaczęli podchodzić do niego ludzie z prośbą, by mogli sobie z nim zrobić zdjęcie. Początkowo odmawiał, ale po chwili skierowane były na niego kamery kilkunastu światowych stacji telewizyjnych, a fotoreporterzy – już bez pytania – robili mu zdjęcia. Po tej pierwszej „sesji” podszedł do ks. Alojzego młody chłopak, który chciał przystąpić do sakramentu pojednania. Zaskoczony ks. Alojzy odszedł z nim na bok, gdy wrócił pojawili się kolejni fotoreporterzy i kolejne osoby chcące się wyspowiadać. Cała ta sytuacja bardzo mnie zaskoczyła, nie wiedziałam, czy patrzeć na ołtarz, czy na pozostawiony na ziemi przez księdza plecak, czy szukać wzrokiem ks. Alojzego, który po raz kolejny odszedł na bok z osobą pragnącą przystąpić do sakramentu pojednania. Widać było, że wielu ludzi ma potrzebę porozmawiania z księdzem – tym bardziej Polskim księdzem – rodakiem Jana Pawła II. Podchodzili reporterzy chcący przeprowadzić krótki wywiad, osoby chcące się wyżalić.

Z kolei z mszy pogrzebowej zapadły mi głęboko w pamięci modły duchownych kościołów wschodnich oraz odśpiewana pod koniec mszy Litania do Wszystkich Świętych. Po powrocie do Polski słyszałam je w telewizji – ale na żywo, na Placu Świętego Piotra brzmiały zupełnie inaczej.

Po zakończonej mszy udaliśmy się w stronę stadionu Olimpico. Czułam się podbudowana duchowo, pełna wrażeń i emocji, a w głowie kłębiły się myśli.

Reasumując:
1. Dla mnie pogrzeb Ojca Świętego nie był ponurym, smutnym, pełnym żalu i rozpaczy wydarzeniem. Specyficzną radość tchnęła we mnie atmosfera i ludzie uczestniczący w pogrzebie. Nikt nie miał wątpliwości, że Jan Paweł II mimo, iż jest w domu swego Ojca, jest także wśród nas. Jestem przekonana, że nam błogosławił i był szczęśliwy widząc efekty swojej pracy apostolskiej.
2. Uważam, że my Polacy nie powinniśmy liczyć na jakiekolwiek „względy” dlatego, że Jan Paweł II to nasz rodak, raczej powinniśmy stanąć na wysokości zadania, a swoim życiem i czynami pokazać, że jesteśmy godni bycia rodakami Jana Pawła II. To przede wszystkim my powinniśmy wcielać w życie Jego nauki; o cierpieniu, o godności drugiego człowieka, o tolerancji, o wybaczaniu, o pojednaniu; o miłości do drugiego człowieka ect.
3. Wiem też, że nie ma rzeczy niemożliwych. Trzeba się modlić i słuchać głosu sumienia. Wydawało się, że podczas pogrzebu będę w korku na autostradzie, a byłam na pl. Św. Piotra. Te niemożliwe do opisania wrażenia i emocje podczas pielgrzymki na pogrzeb Ojca Świętego otworzyły mi oczy na wiele spraw, sprowokowały do wielu przemyśleń, zmobilizowały do działania.

A na zakończenie chciałabym szczególnie podziękować ks. Jerzemu Fryczowskiemu za profesjonalne zorganizowanie w tak krótkim czasie pielgrzymki na uroczystości pogrzebowe Jana Pawła II oraz ks. Alojzemu Wencepel za otwartość i utworzenie „parafii na kółkach”


Sylwia Gruszczyk, kwiecień 2005