kamera on-line

Homilie » Homilia o. Waldemara Polczyka - OFM pustelnika - 2.03.2012

 


Homilia o. Waldemara Polczyka  - OFM pustelnika - 2.03.2012

Franciszek mówił, że Kościół trzeba chwalić. Franciszek dobrze wiedział, że aby kogoś, coś zmienić, to nie można nakrzyczeć, bo zamknie się w sobie, tylko że trzeba go chwalić. Efekt psychologiczny jest taki, że ktoś się wtedy czuje doceniony, że ktoś wtedy dostaje skrzydeł, że ktoś wtedy ma siłę do tego, by cokolwiek ze sobą robić. Możemy sobie postanowić, że też będziemy postępować jak Franciszek. Wystarcza nam jednak siły na realizowanie tegoż postanowienia na parę tygodni albo miesięcy. Potem jednak zaczyna krytykować i biadolić. Skąd brać siły, aby Kościół kochać i żeby Kościół chwalić? Podpowiedzą jest Ewangelia o dwóch synach: 
Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: „Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy!” Ten odpowiedział: „Idę, panie!”, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: „Nie chcę”. Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca?» Mówią Mu: «Ten drugi». Wtedy Jezus rzekł do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć (Mt 21,28-32). 
Warto zapytać, dlaczego w tej przypowieści Pan Jezus nie wymyślił trzeciego syna? Takiego, który by powiedział tak i zrobiłby to. To byłby dopiero ideał do naśladowania. Pan Jezus jest bowiem wielkim realistą i bajkami się nie zajmuje. On wie, że tylko w bajkach, a nie u ludzi istnieje coś takiego: idealność i bezgrzeszność. Pan Jezus zajął się tylko dwoma konkretnymi, realnymi przypadkami. Pierwszy, to jest droga od powiedzenia tak do późniejszego nie. Pan Jezus się nad nią specjalnie nie rozwodzi. Nikomu bowiem nie musi tego tłumaczyć, gdyż bardzo dobrze znamy to z własnego doświadczenia. Natomiast Pan Jezus zajmuje się drogą z nie do tak. Drogę tę dodatkowo objaśni logionem o celnikach i nierządnicach. Pan Jezus tak naprawdę tylko po to przyszedł, żeby człowiekowi pomóc przejść z nie do tak. Jak często w Ewangeliach ktoś, kto był na nie, po spotkaniu z Chrystusem mówi: tak. Ktoś kto tego doświadczył, jest w Kościele. Jeśli ktoś tego doświadczył, to doświadczył nawrócenia. Ktoś, kto tego doświadczył, jest wdzięczny. I potrafi kochać ot tak i nie musi sobie postanawiać tego, że będzie Kościół kochał. Kościół bowiem będzie dla niego miejscem ocalenia i wyzwolenia. Kościół to nie jest wspólnota idealna. Kościół to jest wspólnota ocalonych. Inaczej będziemy albo kochali na siłę, albo gorszyli się złem obecnym w Kościele. 
Wyobraźmy sobie, że od kogoś w trudnej dla nas chwili doświadczyliśmy dobroci. Potem o tym człowieku różne rzeczy słyszymy. Potem sami widzimy, że zachowuje się różnie. Ale co wtedy sobie mówimy? Choćby nie wiem co o nim gadali, ja zawsze będę mu wdzięczny za to, co dla mnie zrobił. Właśnie o takie nastawienie wobec Kościoła chodzi. I nie chodzi o to, abyśmy nie widzieli tego, co złe.
Wielka wrażliwość nasza na grzechy w Kościele cieszy. Jeśli nasza jedność z Ciałem Pana Jezusa jest już tak wielka, że wszelki ból w każdym z jego członków odczuwamy jako własny, to możemy sobie pogratulować wielkiej wrażliwości. Najtrudniej bowiem przychodzi na nauka współodczuwania z Panem Jezusem w Jego Duszy i Ciele. Jeśli grzechy innych dzieci Kościoła odczuwamy jako własne, chcemy za nie pokutować jak za swoje winy i do tego mamy świadomość, że my sami też nie raz przyczyniliśmy się do pokalania czystości Ciała Chrystusowego na ziemi – to dobrze. Ale jeśli ta wrażliwość doprowadzi nas do tego, że będziemy się tak wstydzili Kościoła, jak czasem wstydzą się dorosłe dzieci trochę z wiejska prostych rodziców przed nowymi, przedsiębiorczymi i wielkomiejskimi znajomymi, to trudno będzie nam wytrwać w drodze do Domu Ojca. Czasem dobrze jest przepatrzeć swój stosunek do rodziców, przed przystąpieniem do analizowania bieżącej sytuacji Kościoła. Kościół jest dla nas matką. Jeśli ktoś nie radzi sobie z czwartym przykazaniem w stosunku do swoich naturalnych rodziców, to jak ma sobie poradzić z nim w stosunku do Matki Kościoła? Kiedy ostatnio modliliśmy się za naszych rodziców? 
Diabeł wmawia ludziom, że złe doświadczenie ziemskiego kontaktu z ojcem tak straszliwie rzutuje na ich kontakt z Ojcem Niebieskim, że w zasadzie go uniemożliwia. Jakim cudem udało się diabłu przekonać ludzi, że Bóg w swej wszechwiedzy nie wziął pod uwagę tych wszystkich trudnych indywidualnych doświadczeń z ziemskimi ojcami i nieświadomy wszystkich patologii rodzinnych ryzykownie i pomyłkowo objawił się jako Ojciec – tego naprawdę nie wiem. W każdy razie diabeł zdołał wmówić ludziom, że przez objawienie swego ojcostwa Bóg utrudnił im, a niektórym uniemożliwił poznanie siebie. Udało się diabłu obarczyć rodziców winą za niepowodzenie w poznawaniu Boga. Prośmy o zrozumienie, że miłości i prawdziwego współczucia do Kościoła nie nauczymy się z katolickiej prasy i publicystyki, ale praktykując miłość do własnych rodziców. 
Kościół dla ludzi od zawsze był – i w istocie swojej ciągle jest – łodzią ratunkową. Łódź Piotra rybaka nie jest ani statkiem wycieczkowym, ani ekskluzywnym promem. To jest szalupa ratunkowa, płynąca po wzburzonym morzu. Czy ktoś, kto wie, że tonie na środku wzburzonego morza i potrzebuje ratunku, narzeka, że nie przypłynął po niego Titanic, ale rybacki kuter? Nie sądzę. Raczej zrobi wszystko, aby dać się złapać w rybacka sieć i nie będzie marudził, że nie wpuszczono dlań eleganckich schodów. Będzie wdzięczny szyprowi i załodze, choć nie mają na sobie eleganckich uniformów marynarki, a do tego są dosyć prości i śmierdzą rybami. Pomijam fakt, że ekskluzywny i wielki Titanic jednak zatonie, a ten rybacki kuter ma gwarancję, że dopłynie, gdzie trzeba, bo Pan Jezus śpi w tyle łodzi i w pełni panuje nad wiatrem i morzem. 
Ludzie zaczynają dostrzegać niewygody i braki rybackiego kutra dlatego, że nie wiedzą, że właśnie topią się w pełnym morzu. Widzą tak wyraźnie grzechy i słabości Kościoła, bo nie dostrzegają śmiertelnego niebezpieczeństwa własnych grzechów. Dlatego Pan Jezus obiecał, że kiedy pośle im swojego Ducha, ten przekonywał ich będzie o grzechu. Ludzie tracą poczucie grzechu własnego, osobistego oraz indywidualnego, więc zaczęli ostro dostrzegać grzechy Kościoła. 
Galilejski kuter rybacki albo Titanic – Kościół albo świat. Pomódlmy się, abyśmy tę alternatywę wyraźnie widzieli. Pomódlmy się, abyśmy nie należeli do tych ludzi przekonanych, że wsiadając na Titanica są bezpieczni, kulturalni i do tego w dobrym towarzystwie. Dobrze, że widzimy grzechy Kościoła i nad nimi bolejemy. Chciejmy jednak bronić się przed pokusą odrzucenia ratunku z powodu prostoty niosącej go łajby. Poza tym, gdy już rozejrzymy się po kutrze – Kościele – dostrzeżemy, że to jednak cudowny: mocny, szybki i solidny statek. 
O. Waldemar Polczyk OFM