kamera on-line

Homilie » 2.01.2012 - o. Eryk

 


Homilia wygłoszona przez o. Eryka franciszkanina  - 2 stycznia 2012 r. na Kaplicówce w Skoczowie

Pozwolicie, Drodzy, że z tego miejsca będę przemawiał. Sami widzicie, że ten mikrofon jest troszeczkę lepszy, a do tego to trzeba chyba bardziej krzyczeć. Więc to miejsce będzie lepsze pod względem technicznym, jak również i tradycja naszego Kościoła nie ma nic przeciwko temu, by kapłan przemawiał od ołtarza. Jakież miejsce jest bardziej właściwe dla kapłana, niż ołtarz…
Zastanawiałem się, jaki wziąć temat na to dzisiejsze spotkanie. Postanowiłem powiedzieć kilka słów, kilka przemyśleń na temat Mszy św. i samego kapłaństwa. Może na początek warto powiedzieć o tym, jak to się zaczęło, że ja przemawiam. Jak zaczęło się moje kapłaństwo… Wspominałem o tym chyba wczoraj na spotkaniu opłatkowym.
Gdy miałem 10 lat, za bardzo mi się nie chciało być ministrantem, ale mama stwierdziła, że kaprysy młodego człowieka nie są tak bardzo istotne, bo to nie czas na wolność i prawo wolnościowe, ale czas na spełnianie obowiązków względem rodziny i Kościoła. W naszej rodzinie chłopcy zawsze byli ministrantami. Powiedziano mi: „Pójdziesz, spróbujesz”. Spróbowałem. Jakoś tak się zaczęło.
Chodziłem służyć. Pewnego dnia miała miejsce bardzo szczególna Msza św. Jako młodzi chłopcy rozrabialiśmy. Przyszedł pewien młody wikary do parafii. Wszyscy go bardzo chwalili, wręcz go wychwalali: jaki to on jest dla ludzi, jaką fajną Mszę św. odprawia, jak się śmieje, jak się poklepuje z ludźmi, jak wychodzi z prezbiterium, wita się z każdym, a ten starszy proboszcz, to taki maruda – wiecznie przy tym ołtarzu, wiecznie te ręce złożone, coś tam sobie klepie, jakieś pacierze. A ten jest taki fajny, taki dynamiczny. No i chyba zaraził nas tą dynamicznością. My też staliśmy się przy nim dynamiczni przy ołtarzu do tego stopnia, że dzisiaj, gdy wspominam tę Mszę św. jako ksiądz, zastanawiam się, jak to się stało, że księdzu proboszczowi nie puściły nerwy. To było skaranie boskie, to była zorganizowana obraza Boga przez ministrantów podczas Mszy św. Ten doświadczony kapłan przecierpiał to wszystko. Gdy chłopcy już wyszli, położył mi rękę na ramieniu i jeszcze jednemu chłopakowi i powiedział: „Zostańcie”. Zgasił światło w kościele, paliło się tylko w prezbiterium. Wtedy miałem okazję oglądać, w jaki sposób ten człowiek odprawia Mszę św.
Jestem przekonany, że to święty kapłan. Jestem przekonany, że to, co w swoim życiu robił, każda czynność, każda modlitwa była zaniesiona do Boga szczerze i głęboko wewnętrznie przeżyta. Ten starszy i doświadczony człowiek szedł z żołnierzami przez front, namaszczał konających, składał swoją nadzieję w Bogu w ciszy. Zawsze w sutannie, w okresie jesiennym w birecie, uśmiechnięty, godny, lekko zamyślony. Zastanawialiśmy się, czy nie przeszkadzać mu? Czy nie podbiec do niego z jakąś taką wielką czcią? Ale święci to tak mają, że gdy zaczynają się modlić, że gdy zaczynają rozmawiać z Bogiem, to stają się jakby świątynią, jakby kościołem, jakby czymś tak świętym, że człowiek z bojaźnią podchodzi, zastanawia się, czy przerwać…
Ot, i ten kapłan pisze, że to wspomnienie, które tak gdzieś głęboko zapadło w moją pamięć po wielu latach, doprowadziło mnie do kapłaństwa. Nie ten wikary roześmiany z gitarą, latający z młodzieżą, taki fajny, wychwalany, ale ten ksiądz, który w cichości sprawował Przenajświętszą Ofiarę Jezusa Chrystusa. Lubili go zwłaszcza ci parafianie, którzy byli naznaczeni jakimś krzyżem – ci do niego lgnęli, chorzy, smutni… On ich rozumiał. Gdy podchodził do ołtarza tak, jak ja tutaj – między ołtarz a tabernakulum – zawsze wchodził do ołtarza od przodu, klękał, chwilę się zatrzymywał, modlił się… Miał czas. Coś tam sobie szeptał. Nigdy nie wiedziałem, co on tam sobie szepce, co on tam sobie mówi. Nie zastanawiało mnie to. Teraz, gdy sam już jestem dziesięć lat kapłanem, po zezwoleniu udzielonego przez papieża na odprawianie przez każdego kapłana Mszy tzw. trydenckiej, sięgnąłem po te teksty i wiem, że ten staruszek stojąc przed ołtarzem, gdy ludzie śpiewali, odmawiał modlitwę „Ver Pronobis”, modląc się, by mógł przystąpić do czynności świętych. W zakrystii mogło być jeszcze odrobinę wesoło, ale gdy rozlegał się dźwięk dzwonka, wesołość się kończyła, kończyły się ludzkie swawole, ludzkie uśmiechy. Tutaj na samym początku, gdy ksiądz proboszcz przemawiał, któryś z panów chciał usłużyć, chciał delikatnie pomóc. Zostawiano to tak, jak jest, bo czas na tę techniczną pomoc jakby minął. Dużo było troski w tym geście, ale zaczęły się rzeczy święte, rzeczy dla Boga, nie dla nas, nie dla księdza proboszcza. Usłużenie księdzu proboszczowi to już nie czas dla mnie – zaczął się czas święty dla Boga. 
Co się dzieje podczas Mszy św.? Dlaczego ten święty kapłan, który mnie ochrzcił, z którym rozmawiałem na jesieni jego życia jako kleryk, ponawiał te modlitwy, prosząc i błagając Boga na stopniu ołtarza, by Bóg pozwolił mu czystym podejść do tego miejsca, świętego miejsca… Dlatego, że to miejsce, na którym teraz stoimy, to jest Golgota. Rzadko kto już o tym pamięta, że wstępując tutaj do ołtarza pod tabernakulum, wstąpiliśmy na Golgotę. Msza św., która będzie się odprawiać, to ofiara Jezusa Chrystusa i śmierć Jezusa na Krzyżu. Tu ludzie w taki prosty sposób myślą – ofiara Mszy św.
Kiedyś byłem świadkiem takiej rozmowy: rozmawiał młody ksiądz ze swoim ministrantem. Młodzi ludzie mają tendencję do szczerości, i ten młody ksiądz – opiekun ministrantów – mówił: „Msza św. jest przecież najważniejszą rzeczą, najświętszą i największą rzeczą. Jest szczytem Kościoła”. Na to jeden chłopak ministrant: 
„Ale dlaczego?”.
„Bo ona jest przecież najświętsza i najważniejsza…” 
„Ale dlaczego?”... 
„Bo ona jest…”
„Ale dlaczego Msza św. jest najświętszą i najważniejszą rzeczą?… Dlaczego tyle godności?”...
Gdy Chrystusa przybito na Krzyż, stało się coś niepojętego dla naszego rozumu, może i dla naszej wiary. Oto Bóg Wszechmogący zaczął umierać i na Krzyżu umierał nie tylko Jezus Chrystus, ale i umierał Duch Święty, i umierał Bóg Ojciec. Konający Bóg! Drżący konający! Sama natura, ziemia – wszystko się trzęsło, planety, gwiazdy, wszystko było na skraju unicestwienia. A ludzie tego nie rozumieją, że to wszystko mogło prysnąć, skończyć się. Agonia Boga, straszliwa agonia Boga na Krzyżu, całej Trójcy Przenajświętszej. A pod Krzyżem stała Matka Boża. Jej duszę miecz przeniknął, jej serce zostało przebite i ofiara tej przeczystej kobiety, Matki Boga Wszechmogącego, została stopiona, zlana, uczepiła się ofiary Chrystusa. Dlatego też czasem mówimy, że Maryja jest Współodkupicielką, bo Jej ofiara na zawsze przylgnęła do ofiary Syna.
Msza św. jest odzwierciedleniem całego Chrystusowego życia: mamy tutaj Boże Narodzenie, mamy tutaj podczas gestów, znaków, modlitw ofiarowanie Chrystusa w świątyni, mamy tutaj straszliwy krzyk Boga: „Boże Mój, Boże Mój, czemuś mnie opuścił”. Jęk i drżący świat, który mógł przestać istnieć. Ale mamy też to, co pociesza – Baranek Wielkanocny, czyli to, co zbawia. To co sprawia, że ten cały trud i wysiłek Boga jest dla naszego zbawienia. Że to wszystko ma sens, że to wszystko się udało, że w konsekwencji pierwszy człowiek – Maryja – została ukoronowana na Królową nieba i ziemi. Że stała się królową obok Boga...
Każdy z nas, jeżeli będzie miał szczere postanowienie prowadzenia swojego życia pobożnie poprzez pokorę i tylko poprzez pokorę, prześcignie anioły. Intelektem anioła nie przeskoczysz. Pomysłowością, potęgą, siłą też nie przeskoczysz. Jedynie pokorą. Msza św. niby drży. Aniołowie padają na kolana. Świat może zniknąć w ciągu chwili, bo Bóg kona. A przy ołtarzu nieodpowiedzialny kapłan, który bardzo często chce być fajny i głupkowato się zachowuje. Nie rozumie, czego dotyka, co sprawuje... A w kościele czasem ludzie pragnący wesołości i radości. Może chcący przemienić kościoły w muzea, a na pewno w salon zabawy! Jeżeli ten Bóg cierpiący na ołtarzu poświęca się dla naszego życia, jaka powinna być nasza odpowiedź?... Czy ma to być radość? Bezsensowna jakaś wesołkowatość?
Wiek XVII, XVIII, w średniowieczu również był taki trend – pokazywanie, jak ludzie tańczą z kościotrupami. Ten walc makabry, taniec śmierci, wesołkowatości towarzyszy i nam dzisiaj. Ludzie nie chcą pokutować, ludzie nie chcą się modlić, ludzie nie chcą Bogu wynagradzać straszliwych zniewag i tego, co Boga obraża. Ludzie chcą zabawy, chcą tańczyć, chcą tak bardzo się bawić i tańczyć, że z tym kościotrupem są gotowi pójść w tany. Któż jest tym kościotrupkiem?... Ano człowiek ziemski, ano ten, dla którego dobrze jest najeść się, wypić, żeby było fajnie. Bóg Wcielony, Bóg Ojciec na niebie – z jednej strony jest tym Ojcem, który być może sięgnąłby po karę, a z drugiej strony jest przecież i tym, który jest Ojcem Miłosiernym i nie chce śmierci grzesznika. A na ołtarzu Jezus, Jego Syn w straszliwych mękach, który woła do swojego Ojca: „Ojcze Mój, nie poczytuj im tego grzechu! Ojcze Mój, nie bądź prędki do karania! Ojcze mój, bądź miłosierny, bo oni nie wiedzą, co czynią, bo oni są jak dzieci, bo oni nie rozumieją”.
Gdy pojawia się zrozumienie, że nasze życie jest egzaminem, testem; gdy pojawia się zrozumienie, że powinniśmy jakoś zasłużyć przed Bogiem na nasze zbawienie i uświęcenie, wtedy pojawiają się różne sytuacje życiowe. Wtedy trzeba mówić: „Boże, bądź wola Twoja”. I ileż razy trzeba mówić: „Bądź wola Twoja”. I to co mówiłem wczoraj – wspominałem, że gdy w parafiach są cierpiący, gdy w parafiach są konający, gdy twój sąsiad lub sąsiadka konają gdzieś w łóżku, a ktoś niemądry powie: „Co za nieszczęście”. On powinien powiedzieć: „To moja wina, bo jeśli grzech rozlał się w parafii, okolicy i wokół mojego domu czy w mojej rodzinie, to ktoś musi odpokutować, i najczęściej są to te dusze najlepsze, które potrafią gdzieś sobie wytłumaczyć: – Panie Boże, inni się śmieją, inni dokazują, inni używają życia, a Ty przyjmij to moje cierpienie, ten mój smutek i żal, to, że kolejne święta spędzam w łóżku...”
Coraz więcej ludzi zaczyna rozumieć tajemnicę i wchodzić w tajemnicę Bożego cierpienia i Bożego poświęcenia dla człowieka. Mam współbrata, który postanowił żyć w pustelni i jest z innego zakonu, tzn. z tego samego zakonu, ale z innej prowincji. Jeżdżę sobie i odwiedzam parafie. Żyję sobie w miarę przyjemnie, modlę się. Jakoś choroba mi nie doskwiera, ale za mnie też ktoś pokutuje. Mój współbrat, który dał się zamknąć w pustelni, ma regulamin o podwyższonym rygorze i o podwyższonym wyrzeczeniu, niż moje. Chcielibyśmy, żeby to nasze życie, żeby ta Msza, to wszystko było takie fajne, wesołe, serdeczne… Ale jest przecież czas na serdeczność – niedawno święta, łamanie się opłatkiem z najbliższymi. Jest czas na trochę łez i przed kimś się wyżalić. Jest czas na wesołość, na zabawę, na karnawał. Wrócicie do domu, bawcie się, bądźcie szczęśliwi. Bóg chce, byście byli szczęśliwi, ale jest i też czas na głęboką modlitwę, modlitwę mądrą, modlitwę zanurzoną w Bożym cierpieniu, w Bożym poświęceniu i w Bożej miłości.
Miało być weselej, miało być skoczniej na tym kazaniu, ale ja chyba nie potrafię być taki wesoły. Kiedyś próbowałem. Prowadziłem rekolekcje dla dzieci, próbowałem z gitarą, nawet to wychodziło, ale jak człowiek zaczyna głębiej wchodzić w tajemnicę Mszy św., zaczyna się zastanawiać, jak to było pod tym Krzyżem, to gdzieś ta wesołkowatość odchodzi. Pozostaje tylko staranie o to, aby Bogu wynagrodzić, by Bogu się przypodobać, by Bogu oddać cześć. Dlatego was zachęcam do wiary mądrej, rozumnej i delikatnej, lekko zamyślonej. Bądźcie tymi, którzy będą chcieli wynagrodzić Bogu ten cały trud, począwszy od narodzenia w Betlejem, poprzez pobyt w Nazarecie, aż do Golgoty, a wtedy będziecie Jego umiłowanymi dziećmi. I tego wam życzę, byście byli świętymi, by wasze życie było święte.