kamera on-line

Homilie » 2.07.2011 - ks. Marcin Wróbel

 


 WSPOMNIENIE NIEPOKALANEGO SERCA NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY

Miłość – słowo odmieniane na różne sposoby. Można kochać kogoś, można kochać coś. Można kochać również te rzeczy, które – tak na prawdę – nigdy nie mogą stać się ostatecznie przedmiotem jej relacji. Miłość dzisiaj, to – obawiam się – słowo slogan. Tak jak jedno z tych, które wypowiadamy każdego dnia bez większej uwagi. Czym jest miłość w najgłębszym sensie i jaka powinna być odpowiedź, gdy człowiek stanie się jej adresatem?
To niezwykle ważne pytanie stawiam w kontekście przeżywanego przez nas wydarzenia: wczorajszej Uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa i dzisiejszego wspomnienia Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. Bowiem tajemnicza więź obu tych serc: Słońca Sprawiedliwości i Jutrzenki Zbawienia – jak blask prawdy oświeca spowite często mrokiem grzechu ludzkie serca. Bo przecież nie gromadzimy się w tej kaplicy, niczym w Instytucie Badawczym. Nie zasiadamy w ławach, na wzór konsylium lekarskiego, aby przedyskutować i określić stan Serca Pana Jezusa czy Jego Matki po to, by podejmować decyzję o sposobie ich leczenia, lub – co gorsza – transplantacji.
Wręcz przeciwnie to my przybywamy do Pana Jezusa i Jego Matki z naszymi chorobami, z naszymi troskami, niepokojami, lękami, obawami, słowem z tym, co nas boli i co przepełnia nasze serca, czyniąc je chorym. Wraz z Maryją i przez Maryję przybywamy do Pana Jezusa – niezwykłego lekarza ciał i dusz ludzkich. Przybywamy do specjalisty z zakresu największej choroby ludzkiego serca – braku miłości.
Bo prawdziwa miłość nigdy nie jest uczuciem, na wzór głodu czy pragnienia, które zaspokajane szybko mijają. Prawdziwa miłość nie jest – jak jakaś rzecz, którą odkładam na półkę i rychło zapominam o niej. Prawdziwa miłość staje się. W każdej chwili, w każdej minucie bicia mojego serca staje się albo coraz silniejsza, większa oraz gorętsza lub stygnie i gaśnie, jak żar ogniska pozbawionego opału. Prawdziwa miłość nigdy nie stawia siebie w centrum uwagi, gdyż w ten sposób byłaby egoistyczną, pełną pychy i zadufania a przez to niewrażliwą na ludzką biedę. Prawdziwa miłość nigdy nie jest zaborcza. Nie dąży ślepo do tego, aby tylko czerpać, by więcej mieć, lecz pragnie dawać i w ten sposób bardziej być.  Prawdziwa miłość jest subtelna, niczym muśnięcie policzka przez powiew ciepłego wiatru. Prawdziwa miłość jest delikatna, jak matczyne dłonie tulące do siebie nowonarodzone dziecko. Jest bezinteresowna, jak chleb wręczany głodnemu biedakowi. Prawdziwa miłość jest czysta, jak białe płatki śniegu, spadające z nieba. Prawdziwa miłość jest wierna, jak splot rąk dwojga małżonków staruszków, dożywających kresu swojego żywota.
To właśnie jest prawdziwa miłość. A jej najpiękniejszą ikoną jest owa ewangeliczna scena, rozgrywająca się w ciemną, wielkopiątkową noc. Na Golgocie nie ma już tłumu gapiów, którzy z zaciśniętymi pięściami, z zagryzionymi i sinymi z nienawiści wargami oczekują aż „buntownik z Nazaretu” – zwący siebie Synem Bożym – zejdzie wreszcie z tego świata i da mu święty spokój. Nie ma tu czułych, delikatnych, kobiecych rąk, które zawsze dbały o ubranie i codzienny posiłek. Nie ma przyjaciół, którzy jeszcze wczoraj szczelnie Go otaczali i zapewniali stanowczo o swoim bezgranicznym oddaniu. Nie ma tego wszystkiego.
Za to jest srogość krzyżowego tronu, otulonego nie zamszową tkaniną, lecz purpurą królewskiej krwi Chrystusa. W rękach próżno szukać jabłka i berła – atrybutów monarszej władzy. W ich miejscu tkwią pordzewiałe i tempo wbite gwoździe, aby Najwyższy Kapłan nie mógł nimi błogosławić, przytulać, czy podźwigać z upodlenia. Na kalwaryjskim wzgórzu nie ma sług gotowych spieszyć, z pomocą swemu Panu. Jest za to grupka tępych żołdaków, chciwie spoglądająca na zdarte przed krzyżowaniem szaty Jezusa. Dłoń jednego z nich dzierży włócznię, która zbliża się do Serca Zbawiciela – jak wąż, chcący ukąsić swoją ofiarę. Ostra jak brzytwa stal przebija się przez martwe ciało Jezusa i zadaje – w imieniu zbuntowanej ludzkości – ostatni cios, w miejsce będące początkiem wszystkiego – w Serce. W to Serce, które bezgranicznie i do końca umiłowało każdego człowieka – od momentu jego poczęcia aż po naturalny kres jego istnienia. Ten cios stanowił ostatni akt, skupiający w sobie: nienawiść, agresję, frustrację, złość i pogardę wobec tego, co określa się mianem Miłość.
Ale Bóg nawet ze zła, potrafi wyprowadzić dobro. I z największego zła, jakim było zabójstwo Wcielonego Syna Bożego, wyprowadził największe dobro – Odkupienie. Ta sama włócznia, która przebiła Najświętsze Serce Pana Jezusa, otwarła w mistyczny, niewidzialny sposób podwoje sakramentów życia. Wodę – zwiastującą chrzest św., poprzez który człowiek odradzać się będzie na nowo, odziany nieskazitelną szatą łaski Bożej i napełniony Duchem Świętym oraz krew – zapowiadającą Eucharystię, sakrament obecności Zbawiciela i zarazem pokarm jednoczący człowieka z Bogiem. 
Lecz nie byłoby to wszystko możliwe, gdyby nie nazaretańskie „fiat” Niepokalanego Serca Tej, która uwierzyła, że spełnią się słowa Boga, wypowiedziane ustami Archanioła Gabriela. Już wtedy, gdy Serce Syna Ojca Przedwiecznego, zaczęło bić pod Jej sercem, okrutna rzeczywistość poddała próbie matczyną miłość. Ziściła się przepowiednia Symeona, o mieczu boleści przenikającym Jej duszę: najpierw w Betlejem, potem Nazarecie i ostatecznie na Golgocie, gdzie martwe ciało Jezusa Chrystusa złożono na łonie Matki – od tej pory zwanej Bolesną. Próżno jednak szukać w sercu Matki Bożej, żalu, pretensji, czy rozpaczy. Prawdziwa miłość przepełniająca owo serce, miała w sobie niezwykłą moc nadziei, że życie potężniejsze jest niż śmierć i po ciemnej wielkopiątkowej nocy nastanie chwalebny poranek Zmartwychwstania. 
Moi drodzy, Tą niezwykłą prawdę o Miłości Serca Jezusa i Maryi rozważamy w sposób szczególny, sięgając po koronkę różańca i wpatrując się dzisiaj w obraz, o którym bł. Bartolo Longo mówił, że jest narzędziem do realizacji jednego z największych zamierzeń Bożego Miłosierdzia. A cóż może być największym zamierzeniem Miłosierdzia Boga, jeśli nie zwrócenie się do Niego serca człowieka. Utulenie się stworzenia w szeroko rozpostartych ramionach Stwórcy. Wypowiedzenie w trudnych momentach zawierzenia: bądź wola Twoja.  W tym względzie chyba zrozumiale brzmią słowa św. Augustyna: Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Tobie Boże. 
Poprzez modlitwę różańcową włączacie się w wielki łańcuch otwartych serc. Otwartych – jak wołał w dniu inauguracji pontyfikatu bł. Jan Paweł II – na Chrystusa i Jego prawdę, która ma moc cudownego odmieniania ludzkiego życia. Nawet w sytuacjach, które z ludzkiego punktu widzenia są beznadziejne. Pisze bowiem św. Paweł Apostoł: Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. Umacnia łaską, będącą darem a ten jest ofiarowany z miłości, przez Boga.
Dlatego z tego miejsca dziękuje wszystkim apostołom i krzewicielom modlitwy różańcowej. Za świadectwo miłości do Jezusa i Jego Matki Maryi. Za świadectwo w życiu małżeńskim, rodzinnym, społecznym. Dziękuję za świadectwo miłości Boga, które jest niezbędnym warunkiem miłości względem człowieka. Bo kto kocha Boga ponad wszystko, będzie w stanie kochać ludzi pomimo wszystko.
Odkrywajmy zatem Tę Miłość, która w pokorze i cichości przemienia nasze serca, na wzór Swojego, boskiego Serca. Najświętsze Serce Jezusa – zmiłuj się nad nami. Niepokalane Serce Maryi – módl się za nami. Amen.