kamera on-line

Świadectwa » Rok 2009 » Sarkoidoza - świadectwo Jerzego z Dębowca

 

SARKOIDOZA

     Stoję, dziś 2 grudnia 2009 roku  w szczególnym miejscu, w kaplicy św. Jana Sarkandra na wzgórzu  Kaplicówka w Skoczowie. Kaplica, jest mi szczególnie bliska, gdyż jednym z budowniczych kaplicy w latach dwudziestych minionego stulecia, był pradziadek mojej żony - Andrzej Zdonek, mieszkający przy ulicy Stalmacha w Skoczowie. Bliski jest mi również obraz Królowej Pompejańskiej, który też zapisał się w kronice dziejów w mojej rodzinie. Otóż, 2 czerwca 2008 roku w czasie uroczystości odpustowych ku czci świętego Jana Sarkandra, w procesji, moja córka Paulinka, niosła do poświęcenia przez ks. biskupa, obraz Królowej Różańca Świętego z Pompejów, co widać na załączonej fotografii. Nie przypuszczałem wtedy, że tak szybko przyjdzie mi wzywać i mojej rodzinie Jej orędownictwa.
Tak, tu  przed Twoim  wizerunkiem Królowo Różańca, pragnę wyrazić podziękowanie za Twoje orędownictwo u Syna i przedstawić wszystkim obecnym na nabożeństwie, a przez media i światu o moim powrocie do zdrowia za Twoją przyczyną!
Jak to wszystko się stało, zapytacie? Choroba przyszła nagle. Najpierw spuchła mi jedna noga. Lekarz zapisał serię antybiotyków. Niestety, leki nie zadziałały. Na dodatek po kilku dniach spuchła mi druga noga. Ból był tak dokuczliwy, że traciłem siły i w ogóle nie mogłem chodzić. Do ubikacji „ chodziłem ” na kolanach. Później przy pomocy kul z trudem poruszałem się po mieszkaniu. Trafiłem do szpitala. Wykonano wiele badań i zabiegów. Wyniki wykluczały przypuszczalne choroby. Lekarz prowadzący skierował mnie na badania specjalistyczne do szpitala wojewódzkiego. Tu postawiono diagnozę – sarkoidoza. Zacząłem czytać o tej chorobie w internecie, poznawałem chorych dotkniętych tą chorobą, i wtedy uświadomiłem sobie jak niedoskonała jest nauka o człowieku i o jego chorobach. W przypadku sarkoidozy niewiele wiadomo skąd się w ogóle bierze i jakie należy leki  zastosować, aby ją skutecznie wyleczyć. Czekała mnie terapia sterydowa, nie obojętna dla organizmu, lub cierpliwe czekanie, być może, aż choroba ustąpi sama. Cały czas brałem środek przeciwbólowy- ketonal. Bez jego zażycia nie mogłem normalnie funkcjonować, ani poruszać się. Równolegle próbowałem innych, niekonwencjonalnych metod leczenia. Pojechaliśmy nawet do sióstr boromeuszek w Stryszawie k. Żywca. Siostra przepisała mi terapię ziołową. Właśnie podczas zakupów tych ziół w aptece, na dzień przed moimi 40 urodzinami, które wypadły dokładnie w niedzielę Miłosierdzia Bożego, moja żona spotkała się z animatorką Nowenny Pompejańskiej. Wracała ona do domu, akurat z nocnego czuwania w Krakowie Łagiewnikach. Żona ze łzami w oczach przedstawiła jej nasze problemy. Pani Lidia bez chwili zastanowienia postanowiła podjąć tę najbardziej skuteczną terapię – Nowennę do Matki Bożej Pompejańskiej wraz z zaprzyjaźnionymi osobami z tzw. „pogotowia modlitewnego”. Nowennę bez wahania podjęła żona Barbara, a za jej przykładem również i ja. Wiem też, że wiele z was tu obecnych orędowało u Maryi za moim zdrowiem Nowenną Pompejańską. Jestem przekonany, że ustąpienie po pół roku choroby, jest owocem modlitwy różańcowej armii ludzi. Tak, nasza wspólna modlitwa zjednoczyła nas i została wysłuchana. Ja zaś cieszę się obecnie dobrym zdrowiem. O tym, że Królowa Różańca Świętego wysłuchuje, mówią słowa modlitwy kończącej różaniec:„jako nigdy nie słyszano, aby ktokolwiek z czcicieli Twoich z Różańcem Twoim pomocy Twej wzywający, miał być przez Ciebie, Matko Boża Pompejańska opuszczony....”
Niedawno usłyszałem słowa, wypowiedziane przez pewnego kardynała: „...nigdy nie wróci się zmarnowany czas. Za ten czas i za miłość będziemy kiedyś rozliczeni!...”. Tak, to prawda,  pomyślałem. W czasie odprawiania nowenny doświadczyłem wielu szczególnych chwil, np. czekając w poczekalni do gabinetu lekarskiego, aby nie marnować czasu,                                            odmawiałem na mojej małej dziesiątce różaniec. Siedząca obok siostra zakonna, również odmawiała różaniec, który zawieszony miała przy habicie. Siostra zapewne nie wiedziała o mojej modlitwie, ale poprzez nasze wspólne orędownictwo była mi bardzo bliska. Oboje wiedzieliśmy, że w tym oczekiwaniu nie jesteśmy sami, dało się wyraźnie odczuć obecność Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Wiedziałem, że czas spędzony w oczekiwaniu na poradę u lekarza nie był czasem straconym. Nowenna uświadomiła mi, ile czasu codziennie spędzamy na różnych rozmowach, czynnościach, które nic nie wnoszą cennego w nasze życie.
Dzięki nowennie, którą kontynuuję w intencjach bliskich czy dalszych mi osób, codziennie bliżej jestem Matki Bożej i ludzi, za których tę nowennę odprawiam. Stojąc w kolejce na poczcie, w sklepie czy na stacji benzynowej, odmawiam różaniec, tak ta, modlitwa daje mi pokój, wyciszenie, usuwa zdenerwowanie, pośpiech i pozwala z innej perspektywy popatrzeć na ludzi. Jadąc samochodem też wykorzystuję czas na odprawianie nowenny. Wiem, że rozmawiam z Maryją o Jej Synu, odmawiając poszczególne tajemnice. Nie jestem, zatem sam i droga mija mi szybciej. Teraz codziennie wykorzystuję tzw. „wolne chwile” i różne okazje na odprawianie nowenny zwanej: „Nowenną nie do odparcia”. I o dziwo, zawsze znajduję czas na wyhamowanie, wyciszenie się i na refleksję, w tak bardzo zabieganej dzisiejszej codzienności. Przez modlitwę poznaję głębiej wartość miłości, radości i pokoju.
Królowo Różańca Świętego, módl się za nami!


Wdzięczny za matczyną opiekę i wasze serce, Jerzy.